Ten one-shot jest wynikiem rekolekcji i rozmowy z Lunatykiem o godzinie 2 w nocy. Ostatnio odezwała się we mnie wiara chyba...
Było zimno.
Było zimno.
Piekło zamarzło tamtego wieczoru od chłodu niebieskich bram. Na Ziemi jednak
było cicho i spokojnie, nie tak jak to zapowiadał w apokalipsie święty
Jan. Nie było fanfar ani zarazy. Po prostu któregoś dnia nie powstało słońce,
nigdzie na ludzkim niebie. Mieliśmy pomrzeć od wszechobecnego mroku. Mieliśmy
już nigdy nie ujrzeć tego, co widzieliśmy przed tym dniem. Nigdy więcej nie
zobaczyć zachodu czy wschodu słońca. Tej gwiazdy już nie było. Jej ostatnie promienie zobaczyłam całkiem
przypadkiem.
W ten sposób dostałam się do zgromadzenia Świadków, osób mogących pomóc
zrozumieć, czemu gwiazda wygasła tak niespodziewanie, mimo pokładów energii
zawartych w jej jądrze. Tylko że ja nie wierzyłam w te wszystkie ich teorie
naukowe.
W końcu nikt nie widział Otwarcia Bram Niebieskich oprócz mnie i jego...
Siedziałam w moim ukochanym ogrodzie, obok mnie mój przyjaciel. Oboje mieliśmy
na kolanach kartki, tyle że moje zapisane były prozą, a jego - wierszem.
Tworzyliśmy w ostatnich promieniach wiosennego słońca, nie wiedząc co zobaczymy
za niedługo. To był zwykły sobotni wieczór. Od nie tak dawna soboty spędzaliśmy
u mnie, robiąc obiad wspólnie, opiekując się papużkami i psem, a także pisząc
właśnie, albo na werandzie pokrytej dachem, albo w ogródku, zależnie od pogody.
Tamtego wieczoru mój długopis stosunkowo często zawisał kilka milimetrów nad
kartką, kiedy ja wpatrywałam się w bajeczne kolory nieba. Chłopak siedzący przy
mnie zaśmiał się, mówiąc że wyglądam jak bohaterka Jeziora Łabędziego przed
przemianą w człowieka. Miał poniekąd rację, bo tylko w nocnej ciszy czułam się
sobą. Tylko wtedy byłam sobą. Tamtego wieczoru miałam taką pozostać na
zawsze.
Gdy ostatnie promienie zachodzącego słońca zaczęły znikać za horyzontem,
unieśliśmy wzrok.
Unieśliśmy go na zastępy aniołów wychodzących z bramy, która rozwarła się w
samym środku słońca. Ustawili się w miliardach rzędów, każdy z nich trzymał
miecz. Gdy wszystko zamarło, stojący na czele archanioł w złotej koronie
otworzył usta i zaczął śpiewać. A za nim reszta. Wszyscy wpatrywali się w jeden
punkt. Mój przyjaciel odwrócił mnie plecami do aniołów.
Zrozumiałam wszystko w ułamku sekundy, kiedy dostrzegłam
gęstniejący mrok, ale nie dojrzałam w nim gwiazd.
Więc tak miał się skończyć świat. To była Apokalipsa...
A my byliśmy w samym jej środku.
Przez to trafiłam do Świadków. Nie chciałam tego, tak jak nie chciał tego mój przyjaciel, jednak mnie do tego prawie że zmuszono. Rodzina, ot co.
Oczywiście mogłam wygadać się, że nie byłam tam sama, mogłam go w to wszystko wciągnąć i umilić mu ostatnie dni naszego życia, ale... nie zrobiłam tego. Miałam wiele powodów za, jeden przemówił przeciw.
Przecież on tyle razy ratował mi życie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz