Igrająca z ogniem

Podkład muzyczny

Była piękna.
Widziałem ją setki razy w różnych okolicznościach, jednak zawsze o tej samej godzinie na tym samym przystanku, nieważne, czy to było lato, czy zima. Stała na przystanku autobusowym, a właściwie tuż koło niego, ćmiąc papierosa i spoglądając pustym spojrzeniem w kierunku, z którego miał nadjechać autobus. Nie wiem, jakie miała okulary, ale były duże, w czarnej opasce z refleksami na bokach, kryjącymi się niekiedy za burzą brązowych włosów. Z dnia na dzień stawały się coraz dłuższe, co odnotowałem dopiero po pewnym czasie, kiedy zaczęły sięgać nie do ramion, ale do wcięcia w jej talii. Mijałem ją miliardy razy, każdego dnia spiesząc się do pracy. Mimo to pewną rutyną stało się dla mnie obserwowanie jej kształtnych ust, ciemnej karnacji, zadbanych rąk, kierujących filtrem papierosa.

Wsiadaliśmy do tego samego autobusu, zawsze pustego o tej godzinie. Ja siadałem z przodu, ona gdzieś pośrodku. Jeżeli wolne były pojedyncze miejsca - wybierała jedno z nich, jeśli nie - dwójkę, skierowaną w kierunku jazdy. Zakładała zawsze te same słuchawki nauszne, duże, czarno-białe. Czasami słyszałem urywki piosenek - jedną z nich było "Stay" Sama Smitha. Zdarzyło jej się raz, jadąc, podśpiewywać, póki nie wsiadały kolejne osoby. Miała niski głos, jednak bardzo delikatny... ten jeden raz poczułem, jakby przez moje uszy przesunął się jedwab, przytłumiony brzmieniem silnika.

Tego dnia, o którym właściwie chciałem tu pisać, miast wrócić od razu do domu, wybrałem się na jarmark przedświąteczny na dziedzińcu katedralnym. Moje miasto, tak ciche, zasypane śniegiem, grzmiało tym razem od głosów ludzi zgromadzonych przed sceną. Postanowiłem obejrzeć kilka występów, które pojawiały się jak co roku. Grupa ludzi bawiących się ogniem. Wariaci. A wśród nich, co zauważyłem dopiero przy ostatnim występie, ona. Dziewczyna z przystanku.

Jak mogłem się domyślić, że ta dziewczyna, którą zawsze podziwiałem, to ucieleśnienie piękna, od tamtego dnia miało królować w moich myślach jako Tańcząca z ogniem? Fakt - czasem widziałem, jak z jej rąk zwisały dwie kostki na łańcuchach, ale nigdy nie myślałam, że miały one moc tworzenia iluzji. Piękna. Historii.

Po krótkim występie dziewczyna zeszła na bok, jednak nie zgasiła swojego sprzętu tak jak reszta. Położyła go na chwilę, sięgnęła po butelkę specyfiku, którym podlewali kostki... po czym upiła nieco. Przeszedł mnie dreszcz, jednak nie zareagowałem, mimo że domyślałem się, jak bardzo trujące było to dla jej organizmu. Ona jednak podniosła dwie kule ognia i zakręciła nimi tuż przed twarzą.

Piosenka dobiegała końca. Kilka ostatnich akordów, a ona...

...splunęła ogniem.

Tak. Od tamtego dnia przybrała w moich myślach inne określenie.

Stała się w moich oczach Igrającą z ogniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety